Zadziwiającym
jest, że tak wiele mamy informacji o historii starożytnego Egiptu,
rewolucji francuskiej czy II wojnie światowej (to ostatnie wydarzenie,
które przecież miało miejsce siedemdziesiąt lat temu, jest szczególnie
żywe w naszym społeczeństwie), podczas gdy wielu z nas nie ma pojęcia o
historii, która tworzyła się niemal na naszych oczach. O katastrofie,
której skutki ludzie będą odczuwać jeszcze przez wiele lat. 26 kwietnia
1986 roku wybuchł reaktor w elektrowni atomowej w położonym niedaleko
białorusko-ukraińskiej granicy Czarnobylu. Była to najpotężniejsza z
katastrof technologicznych w XX wieku, Swietłana Aleksijewicz nazywa ją
najstraszliwszym wydarzeniem XX wieku. Być może właśnie tak jest, że
żeby człowiek docenił powagę zdarzeń, muszą minąć dziesiątki lat.
Niestety, jak w przypadku Czarnobyla, skutki takiego sposobu myślenia
mogą być zatrważające...
Przebywanie w
strefie skażenia dłużej niż cztery dni po wybuchu oznaczało śmierć,
jednak władze Związku Radzieckiego nie zdecydowały się na natychmiastową
ewakuację ludności, gdyż oznaczałoby to panikę. Co więcej, do
zabezpieczenia wraku reaktora potrzebni byli ludzie ‒ bohaterowie,
męczennicy, samobójcy, różnie się ich współcześnie nazywa, jedni szli,
bo nie mieli pojęcia o skutkach katastrofy, inni czuli obowiązek wobec
kraju, byli w stanie poświęcić swoje życie na ołtarzu ojczyzny. By nie
siać paniki, nie podawano tak potrzebnej w pierwszych dniach po
katastrofie jodyny, nie zabroniono spożywania skażonej żywności,
pozostawiono ludzi samych sobie bez żadnej informacji, a kilka dni po
katastrofie jak co roku zorganizowano pochód pierwszomajowy, w czasie
którego tysiące ludzi zostało napromieniowanych. Choroby nowotworowe,
bezpłodność, zmiany genetyczne, skażenie terenu to skutki katastrofy, o
których najczęściej się mówi. Jednak w ciągu kilku miesięcy po
katastrofie ewakuowano i wysiedlono 350 tys. osób, a na terenie, gdzie
mieszkały, stworzono zamkniętą strefę skażenia. Mało kto pamięta o
psychologicznych skutkach związanych z przesiedleniem, takich depresje,
choroby psychiczne, alkoholizm, wyobcowanie i samotność spowodowane
strachem ludzi przed "skażonymi".
Swietłana
Aleksijewicz rozgrzebuje popioły pamięci, by wydobyć na światło dzienne
wydarzenia, o których wielu decydentów chciałoby zapomnieć, by nie
ponieść odpowiedzialności. "Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości"
to zapis rozmów z ludźmi, którzy doświadczyli Czarnobyla. To opowieść
kobiet, których mężowie zaraz po wybuchu pojechali gasić pożar na
reaktorze, czym skazywali się na śmierć w cierpieniach kilka godzin
później; mężczyzn, którzy czuli się odpowiedzialni za swój kraj, dlatego
bez chwili zastanowienia wyruszyli walczyć z niewidzialnym wrogiem
(wszak człowiek radziecki nie opuszcza swej ojczyzny w potrzebie, jest
skuteczny, nawet gdy wysiadają maszyny); starców, którzy nie zgodzili
się opuścić swoich domów, postanowili zostać i egzystować samotnie, nie
pozwolili się wysiedlić, mimo iż życie w strefie skażenia oznacza
rychłą śmierć. Jest to przede wszystkim opowieść ludzi, którzy zostali
potwornie oszukani. Przez kogo? Przez władze, system, przez radziecką
nonszalancję, głupotę, brak odpowiedzialności, które doprowadziły do
tego, że elektrownię budowano, nie uwzględniając zasad bezpieczeństwa?
(My, ludzie radzieccy, pierwsi polecieliśmy w kosmos, mamy
najwspanialsze wynalazki technologiczne!) Najgorsze jest to, że nie ma
winnych, jest tylko ofiara ‒ potwornie okaleczony człowiek czarnobylski.
Do
dziś mówienie o katastrofie, szukanie winnych jest nie do końca
poprawne politycznie. Cóż, tak to już bywa, winnych zaczniemy tropić za
kilkadziesiąt lat, gdy zrozumiemy wagę katastrofy. Dzięki takim książkom
jak ta Swietłany Aleksijewicz świadectwo tamtych wydarzeń może
przetrwać. Choć nie łudzę się, że będzie przestrogą przed siłą atomu ‒
człowiek chyba już tak został stworzony, że wchodzi w ogień, nawet gdy
czuje, że parzy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz