![]() |
| krytykapolityczna.pl |
Dwa największe problemy związane z niskim poziomem czytelnictwa w Polsce, jakie nasunęły mi się po lekturze "Szwecja czyta. Polska czyta" i jakie dostrzegam w swoim otoczeniu, to: 1. przekonanie wielu Polaków, że czytanie jest nudne, czytają wyłącznie kujony, ewentualnie kobiety pochłaniające romansidła, czytanie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, z realnym światem, to nie jest prawdziwe życie; 2. kręgi osób czytających i nieczytających nie przenikają się ‒ bardzo często są to dwa odrębne środowiska. Blogerzy piszą dla ludzi, którzy już czytają książki, podobnie jest zresztą z profesjonalnymi tekstami krytycznoliterackimi. Środowiska krytycznoliterackie i tzw. elity intelektualne izolują się od "szerokich mas" potencjalnych czytelników, mamy do czynienia ze swoistym elitaryzmem środowisk wykształconych, o czym świadczy chociażby sceptyczne podejście krytyków literackich do poszerzającej się grupy blogerów książkowych.
Rozmówcy Tubylewicz i Diduszko-Zyglewskiej ‒ zarówno opowiadający o czytaniu książek w Szwecji, jak i w Polsce ‒ wskazują, jaki wpływ na rozwój czytelnictwa miała sytuacja historyczna i polityczna obu krajów. Po przełomie demokratycznym 1989 roku Polacy zachłysnęli się dostępem do zachodniej kultury masowej, wolnym rynkiem i możliwością dorobienia się. Szwecja bez wątpienia może być dla nas wzorem w promowaniu czytelnictwa i w traktowaniu książki jako ważnego czynnika wpływającego na rozwój społeczeństwa obywatelskiego ‒ co szczególnie ważne, politycy w Skandynawii doceniają wagę kultury, w tym literatury, podczas gdy w Polsce, jak zauważa wydawczyni Beata Stasińska, "brak woli politycznej, by kulturę, edukację i naukę uznać za priorytety cywilizacyjne równie ważne, jak gospodarka i budowanie instytucji demokratycznych". Skoro roli książki nie doceniają polscy politycy, to dlaczego mieliby to robić obywatele?
"Szwecja czyta. Polska czyta" to pozycja obowiązkowa przede wszystkim dla osób, które w jakimkolwiek stopniu związane są z promocją czytelnictwa ‒ dla bibliotekarzy, księgarzy, wydawców, tłumaczy, redaktorów, specjalistów ds. promocji, także dla blogerów książkowych. Dzięki temu, że redaktorki przeprowadziły wywiady z osobami stojącymi po różnych stronach rynku wydawniczego i w różny sposób związanymi z promocją czytelnictwa, mamy możliwość poznania odmiennych perspektyw i problemów, z jakimi borykają się uczestnicy rynku.
Jako że mam wykształcenie edytorskie i właśnie męczę podyplomowo archiwistykę i bibliotekoznawstwo, zbiór "Szwecja czyta. Polska czyta" zainteresował mnie szczególnie. Jakoś tam jednak orientuję się w problemach współczesnego rynku wydawniczego i księgarskiego, dlatego w czasie lektury co rusz potakiwałam rozmówcom Katarzyny Tubylewicz oraz Agaty Diduszko-Zyglewskiej. Myślę jednak, że ta książka może być ciekawa także dla osób czytających wyłącznie dla przyjemności, które chciałyby zrozumieć mechanizmy rynku wydawniczo-księgarskiego i przyczyny zapaści czytelniczej w naszym kraju.
Katarzyna Tubylewicz we wstępie pisze, że książka "wzięła się z frustracji i nadziei". I mimo że czytelnictwo w Polsce naprawdę leży, gdy przeczytałam, jak to wygląda w Szwecji, pomyślałam, że skoro u nas nie może być już gorzej, może być tylko lepiej. Poza tym ile to przestrzeni do pracy, może wystarczy zacząć czerpać z obcych, dobrych wzorców. Przeszło mi też przez myśl, że może by tak niebawem zaangażować się w jakąś blogerską akcję promującą czytelnictwo, zamiast tylko narzekać...
"Szwecja czyta. Polska czyta", pod redakcją Katarzyny Tubylewicz oraz Agaty Diduszko-Zyglewskiej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015, 320 stron

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz