Mianem silva rerum (w dosłownym tłumaczeniu z łaciny „las rzeczy”) w czasach staropolskich określano popularne w kręgach szlacheckich rękopiśmienne księgi domowe, w których opisywano różne mniej lub bardziej istotne wydarzenia z życia rodzinnego: chrzty, śluby, pogrzeby, ale też informacje o wielkości zbiorów, o problemach z sąsiadami, opisy najazdów obcych wojsk, a nawet teksty poetyckie, jeśli akurat gospodarz miał ku temu smykałkę. Księgi te przekazywane były z pokolenia na pokolenie i kolejni przedstawiciele rodu uzupełniali je. Powieść Kristiny Sabaliauskaitė jest rodzajem takiej sylwy, wielką rodową opowieścią, to książka o ludziach pełnych namiętności, o wielkim apetycie na życie, a przy tym napisana z humorem i ironią.
„Silva rerum” ma specyficzną narrację i styl, a składnia stylizowana jest na barokową, autorka przemyca też trochę leksyki charakterystycznej dla tekstów dawnych, ale nie przytłacza czytelnika trudnym barokowym stylem. Mimo bardzo długich, składających się nawet z kilkudziesięciu wierszy zdań i obecności leksemów pochodzących z języka litewskiego, powieść czyta się naprawdę szybko i lekko. Przekład Izabeli Korybut-Daszkiewicz zasługuje na uznanie. Co ciekawe, w książce nie ma dialogów ‒ oczywiście wszystkowiedzący narrator przedstawia nam uczucia i zamiary bohaterów, ale dzięki rezygnacji z dialogów powieść staje się prawdziwą sylwą, epicką opowieścią o losach rodziny.
Jednym z bohaterów „Silva rerum” jest miasto. To Wilno drugiej połowy XVII wieku, przez które przetoczyła się nawałnica szwedzka i które przetrwało najazdy kozackie. Oczywiście zostało ono splądrowane i zniszczone, jednak mimo tych ran nie jest miastem smutnym i ponurym, ale pełnym gwaru, odradzającym się do życia. Autorce wyraźnie zależało na realistycznym oddaniu obrazu miasta i myślę, że jej się to udało. Pokazała, że Wilno było takim wielokulturowym, wielojęzycznym i wieloreligijnym tyglem, w którym mieszali się Litwini, Polacy, Rusini, Żydzi, a nawet przybysze z Zachodu Europy ‒ Niemcy czy Francuzi. Pokazanie tej energii, jaką kipiało Wilno, udało się autorce między innymi dzięki temu, że skupiła się na młodych mieszkańcach miasta ‒ na studentach Akademii.
Autorka bardzo rzetelnie przygotowała się do napisania książki ‒ Sabaliauskaitė jest historykiem sztuki, ale ma też ogromną wiedzę dotyczącą historii obyczajów i literatury wieków dawnych. Na spotkaniu autorskim organizowanym w ramach Festiwalu Conrada autorka opowiadała, że inspiracja do napisania książki pojawiła się dawno temu, gdy pracując naukowo, przeglądała dokumenty archiwalne w bibliotekach i archiwach zarówno w Polsce, jak i zagranicą. Sabaliauskaitė obszernie korzystała też z opracowań naukowych, jak powiedziała: szczególnie polskich badaczy dawnych obyczajów i kontaktów polsko-litewskich.
Jak tylko przeczytałam o tej książce w internecie, wiedziałam, że muszę ją kupić. Powieść odniosła wielki sukces na Litwie (była wielokrotnie wznawiana), wygląda na to, że stanie się także bestsellerem w Polsce, co może odstraszać czytelnika stroniącego od publikacji z top list EMPiK-u, ale „Silva rerum” rzeczywiście zasługuje na uwagę i dobrze, że odniosła sukces komercyjny. Moje szczególne zainteresowanie wiązało się z tym, że zajmuję się opracowywaniem twórczości pewnego wileńskiego jezuity z pierwszej połowy XVII wieku i niebawem wybieram się do Wilna. Uważam, że powieść Sabaliauskaitė to jedno z lepszych czytadeł, jakie ukazały się w tym roku. Czekam, aż ktoś z talentem równym Sabaliauskaitė napisze powieść o XVII-wiecznym Krakowie. A co najlepsze ‒ „Silva rerum” to pierwszy tom trylogii.
Kristina Sabaliauskaitė, "Silva rerum", Wydawnictwo Znak, Kraków 2015, 512 stron

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz